Coraz częściej mam też wrażenie, że Krzysztof Klenczon stał się dla naszych włodarzy niewygodny. Kilka razy usłyszałam komentarze, że przecież tej muzyki tak naprawdę nikt już nie słucha, że młodzi się tym nie interesują. To bzdurna argumentacja. Właśnie w Szczytnie powinno się robić wszystko, by tę postać przypominać i jeszcze mieć z tego określoną korzyść.

Klenczon

Każde miasto ma swoją legendę. A przynajmniej powinno ją mieć. Może być ona związana z historią, miejscami, ludźmi. To coś, z czym mieszkańcy się utożsamiają, z czym czują więź i wokół czego budują poczucie odrębności swojej małej ojczyzny na tle innych. Szczytno ma pod tym względem szczęście. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego skomplikowane, poplątane dzieje i to, że nie ma już tu praktycznie Mazurów – ludu osiadłego tu z dziada pradziada, po którym tak naprawdę zostało niewiele. Na czym jednak polega szczęście Szczytna? Otóż dostało ono od losu dwa prezenty. Pierwszy to legenda „Krzyżaków” Henryka Sienkiewicza, druga – Krzysztof Klenczon. O literackiej legendzie napiszę pewnie innym razem, ten jednak felieton poświęcę Klenczonowi.

Kiedyś mówiło się o tym, by na każdym kroku dało się odczuć, że to tu spędził młodzieńcze lata. By Szczytno było z nim kojarzone. Czy tak jest? Nie do końca. Owszem, mamy kilka pamiątek po muzyku - jego rzeźbę na pasażu, pomnik przy MDK-u, tablicę na domu rodzinnym, park jego imienia. Ale to za mało. Odnoszę wręcz wrażenie, że Klenczon w ostatnim czasie stanowi pewien problem dla naszych „speców” od promocji. Po prostu brakuje pomysłów na wykorzystanie tej legendy. Na początku lat 90., kiedy ruszała nowa formuła Dni i Nocy, to jego postać była ich siłą napędową. Koncerty mu poświęcone ściągały rzesze fanów i, co najważniejsze, na ogół trzymały poziom. Teraz mamy najwyżej żałosną tego parodię, gdzie Klenczon już praktycznie nie istnieje. Na siłę próbuje się tłumaczyć, że ten czy tamten koncert jest utrzymany w duchu lat 60. czy 70., ale to nieprawda. Na siłę robione są także konkursy jego imienia dla młodych zespołów. Fakt – te poprzednie, odbywające się kilka lat temu w ramach Dni i Nocy też nie były niczym szczególnym. Ich uczestnicy do bólu wałkowali te same piosenki, czego na dłuższą metę słuchać się nie dało. Teraz nastąpił radykalny odwrót i wymyślono konkurs, który z Klenczonem nie ma nic wspólnego. Równie dobrze jego patronem mógłby być Jimi Hendrix albo John Lennon. Może by tak dać sobie spokój z konkursem, skoro pula nagród na kolana nie powala, a młodzi ludzie i tak wolą pokazywać się w różnych telewizyjnych programach typu „talent show”? A tak mamy kolejne pozorowane działanie „pod Klenczona”.

Co więc robić, aby Szczytno kojarzyło się z Klenczonem? Wydaje się, że najlepszym pomysłem byłaby organizacja profesjonalnego festiwalu utrzymanego w klimacie lat 60. i 70. z udziałem krajowych i zagranicznych gwiazd. Problem w tym, że inni nas już wyprzedzili. Takie imprezy odbywają się choćby w słynnej na cały kraj Dolinie Charlotty. Po raz pierwszy festiwal imienia Krzysztofa Klenczona organizuje w czerwcu Pułtusk, miasto, w którym artysta się urodził. Patronat nad wydarzeniem objęła żona muzyka, Alicja. Widać wyraźnie, że Szczytno oddało pole innym. I to bez walki. Trzeba też pamiętać, że aby festiwal miał określoną renomę, potrzeba oryginalności i świeżości. Na to w naszym mieście jest już za późno. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Nasi decydenci i wszystkie tęgie głowy od promocji, zamiast się nieco wysilić, czy zaangażować profesjonalną agencję koncertową, woleli organizować darmowe festyny, jakich wiele w każdym większym i mniejszym mieście. Zapomnieli, że takie imprezy nigdzie nas nie rozsławią. Najwyżej w Myszyńcu i Przasnyszu.

A o tym, że muzyka Klenczona wcale nie została zapomniana, świadczy choćby wydana niedawno płyta z jego piosenkami w wykonaniu m.in. Stanisława Sojki, Muńka Staszczyka czy Kasi Kowalskiej. Miasto zresztą na swoim portalu internetowym odnotowało ten fakt, wpisując wydanie krążka w wykaz działań promocyjnych. Dlaczego by więc nie pójść za ciosem i nie zorganizować w Szczytnie koncertu promującego tę płytę z udziałem obecnych na niej artystów? Na pewno byłoby to piękne wydarzenie. A może, dzięki obecności ludzi związanych z Klenczonem, przy okazji takiego koncertu zrodziłby się jakiś ciekawy pomysł na inne, wartościowe przedsięwzięcia związane z jego osobą? Brakuje u nas właśnie tej wymiany myśli, propozycji, przepływu informacji. Naszym władzom wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej i nie potrzebują żadnych doradców, a to błąd. Kierują się zasadą, że skoro nie ma pomysłu na Klenczona, to pewnie tylko i wyłącznie jego wina, bo nie wpisuje się w obowiązujące trendy. Jego muzyka jest stara i niemodna, więc dajmy sobie z nim spokój.

Piszę o pomyśle koncertu, bo czasem spotykam się z uwagami, że „Kurek” niczego nie proponuje, a tylko krytykuje. Choć, z drugiej strony, nie jest rolą gazety wyręczanie w szukaniu pomysłów grona urzędników, radnych i innych „speców” od promocji miasta. Oni biorą przecież za to pieniądze.

Marzy mi się jednak, by moje rodzinne miasto pielęgnowało swoją legendę. Szanowało ludzi, którzy zachowali o nim pamięć, rozsławiając je w Polsce i na świecie. To chyba nie jest wygórowane żądanie.

Ewa Kułakowska