Odcinek 87

Firma Franka Baczki rozwijała się niczym pąki na drzewach w ciepłym i słonecznym styczniu. Okazało się, że nie ma w Mieszcznie instytucji, która nie chciałaby skorzystać z nigdzie nieopublikowanej oferty współpracy. Telefon Franka pękał od nowo wprowadzanych adresów, a kolejny, drugi już pojazd kursował po dwanaście godzin na dobę. Franek mógł sobie pozwolić nawet na dłuższe posiadywanie przy zarezerwowanym na stałe stoliku w barze "Siwucha".

- I widzisz - pochylił się do Rudego, który ponownie nabrał kanciastych kształtów po kilkutygodniowym pobycie na państwowym wikcie - i widzisz, sam już nawet, cholera, nie wiem z kim i jakie mam umowy. Nie ma głupich, nic na papierze! Jadę, zbieram towar, odstawiam gdzie trzeba, szmal do kieszeni i z powrotem. Żadnego ryzyka, spokojna czacha, nie to co u ciebie...

- Panie Franiu - Rudy z szacunkiem pochylił głowę - Wiem komu zawdzięczam, że teraz tu siedzę, a nie w pudle. To jakby co tylko, pan rozumie, jakieś kłopoty to ja zawsze jestem pod ręką! Raz, dwa i porządek będzie na mieście!

- Nie świruj, Rudy, wszystko to przypadek - Franek skromnie zasłonił się dłońmi - ale ty musisz coś zrobić, bo jak cię jeszcze raz namierzą, to może się okazać, że jestem za krótki. Czemu ten Morda z Łajzą ciągle w tej samej bramie stoją? Przecież kamera obok wisi, prawie im w torby z lizakami zagląda! Mogą ci co dzień utarg podliczać, co do grosza! Przenieś się gdzieś, gdzie jest spokój!

- Nie da rady, panie Franiu. Ludzie się przyzwyczaili. Idą tu jak po bułki do piekarni albo po flaszkę na róg. Kiedyś Morda stanął sobie z boku na placu pod kasztanem, i co? Niby pełno ludzi, a przez cały dzień trzy lizaki zeszły. Nie da rady...

- Rudy, musisz coś wymyślić! Te młodziaki w psiarni są ambitne i na smyczy ciężkie do utrzymania.

- Ale groszem nie śmierdzą, a żyć każdy chce, no nie? - Rudy z nadzieją zerknął na Franka.

Franek spojrzał na niego przeciągle. - No jak sobie chcesz, twoja sprawa. Jak chcesz, żebym ci pomógł, to ja o tym nic nie wiem. Biznesmen jestem i myślę wielo..., no jak to było? O, wielopłaszczyznowo!

- A co to jest? - Rudy podejrzliwie zmrużył oczy.

- Widzisz - Franek umoczył wąsy w pianie - potrzeby społeczne trzeba uszanować. Ludzie potrzebują tanich lizaków to trzeba im zapewnić! Jest popyt, musi być podaż!

Rudy spojrzał na Franka z podziwem. - Pan to ma łeb...

- Dobra Rudy, dla ciebie to robię. Nie lubię tych nadętych cwaniaków, ale jakoś trzeba sobie pomagać... Jutro mam spotkanie z Dyrektorem, pojutrze z Kowalskim...

- Dlaczego z Kowalskim, a nie z panią Dolińską? On jeszcze trochę młody - zdziwił się Rudy.

- Bo wolę z facetem gadać, z babami to tak jakoś, no wiesz... A na koniec zostawiam sobie panią Witek. Najbardziej pyskata w mieście i sama lizaki lubi. Twoja stała klientka!

- A mówił pan, że z babami, no, nie tego?

- Jaka z niej baba?! Pokaż mi chłopa, który jej podskoczy? - roześmiał się Franek.

- No i co pan będzie motał? Wielopłaszczyznowo?

- Widzisz, każda władza na początek nie wie w co ręce włożyć, do następnych wyborów daleko, to można coś zrobić dla ludzi, a nie dla elektoratu - Franek kontynuował wykład z nauk politycznych.

- O właśnie, czytałem, że Dyrektor ciągle chce to wesołe miasteczko nad jeziorem postawić!

- No widzisz, dobrze kombinujesz. To jest pomysł na początek kadencji. Ale już opukany ze wszystkich stron i zanudza tym wszystkich od lat. Mało rozwojowy.

- Dyrektor? - zdziwił się Morda.

- I Dyrektor, i jego pomysł. Mam lepszy! W sam raz dla ciebie! Tylko muszę do niego paru ludzi przekonać. A ty mi musisz w tym pomóc.

- Panie Franku! Pan wie, ja zawsze...

- Dobra, dobra. Potrzebna dziś na rynku jedna, a najlepiej dwie zadymy!

- Nie ma sprawy, trafił pan pod najlepszy adres - ucieszył się Rudy.

- Duża zadyma czy tylko taka sobie, bez pogotowia? - Rudy jako fachowiec uzgadniał szczegóły zlecenia.

- Widzisz, jedna mogłaby być tak porządna, żeby parę straganów poleciało - Franek zaciągnął się papierosem i spojrzał w sufit - A druga, nie, lepiej pierwsza, ta jakby tak kilka bab gdzieś tam z boku przy ciuchach, wzięło się za kudły. I jakby jeszcze akurat zdarzył się ktoś z aparatem albo kamerą...

- Jasne, panie Franiu! - poderwał się Rudy - Już się robi... Ale, ale po co... - zatrzymał się. - Po co ta zadyma, panie Franiu?

- Widzisz, jak będę jutro gadał z tym i owym to muszę mieć argumenty, no nie? A co jest teraz w Polsce najważniejsze? Porządek i spokój! Zgadza się?

- No, niby tak... - Rudy nie był jeszcze do końca przekonany.

- Więc jednemu podrzucę, że na rynku musi być spokój, więc trzeba by założyć jeszcze ze cztery, pięć kamer.

- Rany! Panie Franiu... - przestraszył się Rudy.

- A innym, że musi być stały posterunek, najlepiej ze Śliwą na czele. Łapiesz?

- Zaczynam, panie Franiu... - Rudy uśmiechał się już od ucha do ucha.

- Czyli jak wszyscy będą wszystkich pilnować, to my będziemy mieli święty spokój!

- Panie Franiu... - Rudy złapał spracowaną dłoń Frania i z szacunkiem ucałował.

Marek Długosz


Wszelkie podobieństwo osób, zdarzeń i miejsc do rzeczywistości jest całkowicie przypadkowe.

2007.01.24